Drukuj

   18 czerwca, w ligowym meczu Cresovii z Turem Bielsk Podlaski, w Siemiatyczach, kończącym IV-ligowy sezon 2015/16, po raz ostatni w barwach Cresovii zagrał Adrian Kobus. To wychowanek siemiatyckiego klubu, przez całą swoją piłkarską przygodę związany z Cresovią. Podjął decyzję o zakończeniu tej przygody - nie tylko z siemiatyckim klubem, ale i z piłką. Był najstarszy stażem gry w klubie.

 

     "Kurier Podlaski - Głos Siemiatycz" opublikował wywiad z naszym już byłym zawodnikiem.

  kurier podlaski winieta         

 


     - Swoje lata już mam. Byłem też najstarszy wiekowo w drużynie, obok Wojtka Moczulskiego. Czas więc powiedzieć - dość. Taki moment musiał nadejść. Niech teraz grają młodsi, lepsi. Ja już swoje zrobiłem. Ile mogłem, tyle dałem dla klubu. To ponad 20 lat gry. Zaczynałem do najmłodszej klasy rozgrywkowej, czyli od żaka. Przeszedłem przez wszystkie szczeble piłkarstwa młodzieżowego. 13 lat grałem w zespole seniorów - mówi Adrian Kobus.
     - Trenerzy?
     - Pierwsze boiskowe kroki stawiałem, kiedy trenerem był jeszcze pan Jan Zduniewicz. Potem trenowałem u Rafała Burakowskiego, następnie u Tadeusza Siejewicza, z którym zdobyłem mistrzostwo województwa żaków, przez dłuższy czas moim trenerem był Radosław Kondraciuk. Z trenerem Stypułkowskim pracowałem 6 lat. Wcześniej graliśmy w jednej drużynie.
     - Bramki?
     - Niewiele ich było. Więcej w drużynach młodzieżowych. Może z 15 podczas tej przygody z piłką. Kilka bramek było ważnych, dających punkty.
     - Zawsze na obronie?
     - Generalnie była to gra na prawym skrzydle, ale przeważnie jako obrońca, zarówno w drużynach młodzieżowych, jak i w seniorach.
     - Jak oceniasz swoją grę?
     - Nie chciałbym siebie oceniać. Kto oglądał mecze, wie na co jakiego zawodnika stać. Wirtuozem piłkarstwa nie byłem, ale swoje dla drużyny dawałem. Bo poza meczami, które widzi kibic, jest jeszcze mnóstwo innej pracy, czyli treningi. Zawsze do piłki starałem się podchodzić najlepiej, jak potrafię, przede wszystkim do treningów. Zaczynałem grę, kiedy w szatni koło mnie siedzieli jeszcze ci, których dziś najlepiej wspomina się w klubie, m.in. - Ryszard Boratyński, Waldemar Fiedoryszyn, Krzysztof Walendziuk. W zasadzie doświadczyłem trzech pokoleń w Cresovii. O pierwszym wspomniałem. Drugie, to zawodnicy z Dariuszem Milewskim, Tomaszem Marchelem, Norbertem Marksem na czele. Trzecie - Gołubkiewicz, Zalewski, Nowicki. Jako młody gracz przyglądałem się tym, z którymi zaczynałem seniorską piłkę. To od nich nauczyłem się odpowiedniego podejścia do piłki, treningów, punktualności, dokładności, zaangażowania, charakteru, co jest w piłce niezwykle ważne, nawet na takim poziomie rozgrywek.
     - Co ci najbardziej utkwiło w pamięci ze sportowego punktu widzenia?
     - Na pewno nie zapomnę towarzyskiej potyczki z warszawską Legią, w Białej Podlaskiej, w 2003 r. To był dla mnie przełomowy moment. Nabrałem motywacji do dalszej gry z czysto sportowego punktu widzenia, bo uwierzyłem że nawet dla takiej drużyny jak my i takiego zawodnika jak ja, będzie jakaś nagroda za lata pracy i treningów, bo taki mecz był niejako nagrodą. Po drugie - uwierzyłem, że kiedyś w tym klubie będzie lepiej z organizacyjnego i finansowego punktu widzenia.
     - A co będziesz pamiętał z pozasportowych aspektów?
     - Na pewno wspólne, czasami długie, wyjazdy na mecze. Z tymi aspektami spotykam też się cały czas, bo w sklepach, na ulicy jestem rozpoznawany jako osoba z Cresovii, jako wieloletni zawodnik tego klubu, jako sportowiec reprezentujący miasto. Wiele razy spotkałem się z sytuacjami, że dzięki grze w klubie, zostałem życzliwie, wyjątkowo, lub po znajomości potraktowany np. w sklepie, urzędzie itp. To miłe.
     - Czy decyzja o zakończeniu gry jest definitywna? Cresovia znajduję się w trudnej sytuacji kadrowej.
     - Z bólem muszę to powiedzieć, ale definitywnie. Decyzja o tym zapadła dużo wcześniej. Swoje lata już mam, teraz czas na młodszych. W domu czeka na mnie żona, dziecko. Trzeba więcej czasu poświęcić sobie i rodzinie. A bywało, że po 10 godzinach pracy, bez posiłku, od razu jechałem na trening. Na pewno nie będzie tak, że odcinam się od klubu. Będę kibicował kolegom. Wprawdzie uporczywie mógłbym jeszcze biegać po prawym skrzydle, ale kto wie?, może za jakiś czas usłyszałbym z trybun - "...daj spokój, czas na młodszych". Myślę, że odchodzę z podniesionym czołem. Ile mogłem dać dla klubu i drużyny, tyle dałem.
     - Tak z perspektywy czasu - czyli warto było grać w Cresovii?
     - Jak najbardziej. Cresovia, to kawał mojego życia. To hobby, pasja, sposób spędzania wolnego czasu, niemalże rodzina. Nie żałuję żadnej chwili poświęconej Cresovii. Za każdym razem, za każdego zarządu, składu, działaczy, czułem się zżyty, jak w rodzinie, mimo że różnie w tym klubie było. Odchodzę w momencie, gdzie w sferze organizacyjnej wszystko jest poukładane. Nie przypominam sobie, by przez lata tak było. Początkowo na pewno ciężko będzie mi zapełnić lukę po Cresovii, ale mamy syna i marzenie, że kiedyś on założy koszulkę w biało – czarne pasy. Wypada jeszcze podziękować - przede wszystkim żonie Milenie, że tyle lat cierpliwie czekała na tę moją decyzję, kibicom za doping i ciepłe słowa, a niekiedy za wyrozumiałość, kolegom z klubu, działaczom, trenerom w tym trenerowi Stypułkowskiemu. I oczywiście życzę drużynie sukcesów. Cresovia pany.