- Ile lat grał pan w Cresovii?
- Sześć. To było w latach 1972 - 1978. Zacząłem od drużyny juniorów, by po dwóch latach zagrać w seniorach.
- Kto zaproponował grę w siemiatyckim klubie? Czy to była pana decyzja?
- W zasadzie moja, chociaż wiąże się z tym pewna historia. Bardzo chciałem grać w piłkę. Kiedy rozpocząłem więc naukę w szkole budowlanej w Siemiatyczach, marzenie to nabrało większego znaczenia. Nie wiedziałem tylko, w jaki sposób dostać się do klubu. Poszedłem do ówczesnej "Gromady", a tam panie powiedziały mi, żeby po prostu pójść na stadion w Siemiatyczach. I tak zrobiłem, mimo wszystko obawiając się, czy ktoś mnie tam przyjmie.
- Jednak ktoś przyjął?
- Tak. Pamiętam, że wtedy trenerem Cresovii był pan Sawicki. To on mnie przyjął do drużyny w swoim stylu, czyli tak jak do wszystkich zwrócił się do mnie: "partyzant" i powiedział: "możesz grać". Pamiętam też swoje pierwsze zajęcia, na których trenowałem w tym, co miałem na sobie - czyli w codziennym ubraniu i pantoflach. Padał wtedy niewielki deszcz. Zmokłem i mokry wracałem do domu. Ale najważniejsze było to, że wreszcie byłem na treningu i będę grał w Cresovii.
- Czy przez całą karierę dojeżdżał pan na treningi i mecze z Bujak?
- Tak. Zarówno w tygodniu, jak i w weekendy. Nie było to łatwe, ale jakoś sobie radziłem. Przeważnie albo jechałem motorem bocznymi drogami, albo - w chłodniejsze dni - pieszo szedłem na przystanek autobusowy do Zajęcznik i stamtąd do Siemiatycz jechałem autobusem. W taki sam sposób wracałem. Zapał do gry miałem wtedy duży, więc uciążliwości związane z dojazdami schodziły na dalszy plan.
- Wróćmy do pana początków gry. Czy były jakieś sukcesy w drużynie juniorskiej?
- Chyba największe podczas moich występów w Cresovii. Przez dwa sezony zdobywaliśmy pierwsze miejsce w województwie, ogrywając zespoły białostockie - Jagiellonię, Włókniarza, Gwardię. Było dane mi wtedy grać w bardzo dobrej drużynie. Oprócz dużego zapału oraz zaangażowania do gry cechowały nas jakieś umiejętności.
- Pamięta pan kolegów z tej juniorskiej drużyny? Kto was trenował?
- Nie zapomnę tych twarzy i nazwisk. Bramkarze to: Jan Kuca, Jan Kiszczyński, Aleksander Gajko, obrońcy: Roman Zdrojewski, Roman Adamczuk, Jacek Piotrowski, pomocnicy: Szarko, Charko, Jerzy Mantur, napastnicy: Tadeusz Kozłowski, Jerzy Bobienko, Marek Kamiński. To byli niezwykle zadziorni piłkarze. Naszym trener był Jan Zduniewicz. Bardzo dobrze go wspominam. Był dla nas nie tylko trenerem, ale i osobą, z którą można było porozmawiać, poradzić się. Nie odmawiał pomocy.
- Na jakiej pozycji pan z reguły grał?
- Jako prawy obrońca, chociaż - jak to w piłce bywa - czasami z konieczności i na innych pozycjach.
- A czy pamięta pan pierwszy mecz w seniorach?
- Niestety nie. Trudno mi powiedzieć kiedy to dokładnie było i jaki to był mecz.
- Jakieś statystyki - liczba rozegranych meczów, strzelonych goli?
- Tego też nie wiem. Przez tych kilka lat trochę tych meczów się nazbierało. Strzeliłem też kilka goli, ale bombardierem nie byłem.
- A najbardziej znaczący sportowy sukces osobisty i drużynowy?
- To chyba te pierwsze miejsca w drużynie juniorów, bo grając w seniorach występowaliśmy w "A" klasie.
- Najlepszy mecz w barwach Cresovii?
- Trudno powiedzieć. Na pewno zapamiętałem juniorski mecz w Wasilkowie, który bardzo nam wyszedł i wygraliśmy bodajże 4:0, jak również seniorski w Bielsku Podlaskim z Turem, kiedy do przerwy przegrywaliśmy 0:1, by w drugiej połowie zagrać niemalże doskonale i wygrać 3:1.
- Trenerzy - których wspomina pan najlepiej?
- Zdecydowanie Jana Zduniewicza, który trenował mnie też w seniorach. Zawsze będę go mile wspominał. Dużo mu zawdzięczaliśmy.
- Ciekawe lub śmieszna zdarzenia z boiska?
- Było ich sporo, ale nie wszystkie człowiek zapamiętał. Pamiętam, że grając w juniorach we wspomnianym meczu w Wasilkowie pogoda była deszczowa, a boisko grząskie. Moją stroną przedzierał się napastnik rywali i ja wszedłem w niego wślizgiem, akurat w miejscu, gdzie była spora kałuża. Padając prawie cały schowałem się w kałuży. Pamiętam też, że w meczu seniorskim rozgrywanym w Szepietowie, sędziowanie - delikatnie mówiąc - było na naszą niekorzyść, bo sędzia gwizdał nasze przewinienia nawet wtedy, kiedy nie mieliśmy kontaktu z rywalami. W pewnej chwili, podczas przerwy w grze, podszedł do niego nasz bramkarz Janek Kiszczyński i powiedział: "Panie sędzio, może karny?" I sędzia gwizdnął przeciw nam karnego. W chwili wykonywania karnego nasz bramkarz odwrócił się tyłem od strzelca, nie chcąc interweniować. Jednak zawodnik z Szepietowa przestrzelił.
- Koledzy z drużyny seniorów? Z kim się najlepiej współpracowało na boisku?
- W zasadzie do seniorów przeszło sporo tych, z którymi grałem w juniorach. Poza nimi pamiętam: Zenona Tryniszewskiego, Ryszarda Jabczyka, Marka Jabczyka, Czesława Zdrojewskiego, Bogusława Zduniewicza. A najlepiej współpracowało mi się chyba z linią obrony - Romanami Zdrojewskim i Adamczukiem i Jackiem Piotrowskim.
- Czy śledzi pan wyniki i postawę obecnej Cresovii?
- Oczywiście. Z prasy.
- Jak potoczyły się piłkarskie losy po zakończeniu gry?
- Zostałem w Bujakach, założyłem rodzinę, potem zacząłem zajmować się rolnictwem, teraz prowadzę również działalność usługowo - budowlaną.
- Dziękuję za rozmowę.
Głos Siemiatycz
październik 2008 r.